


Rybnickiego Fulla jeszcze nie ma, ponoć tylko my pijemy tam takie wynalazki, a wiosna się jeszcze nie zaczęła!
Musimy się zadowolić tyskim Żubrem, ale jakoś nam to specjalnie nie przeszkadza!
Do pierwszego kufelka "sznita z tustym" gratis, my dostajemy też do następnych :).
Powitanie zaliczone, trza uciekać do lasu na biwak, pod naszego buka. Mróz się robi tęgi i szybko rozpalamy ognisko, aby jeszcze zasiąść dookoła! Dystans pierwszego popołudnia to 22 km.

Sobotni poranek przywitał nas słońcem i z każdą chwilą było cieplej. Szybkie śniadanie i obieramy kierunek na południe, w stronę zbiornika Goczałkowickiego.
Po drodze mijamy małe miejscowości, drogi wybieramy podrzędne, asfaltowe, gruntowe i leśne.
W Strumieniu robimy popas w pizzeri na rynku, całkiem przyzwoite korytko w dobrej cenie.
Wychodzimy obżarci jak oposy...ale jeszcze jest miejsce na "Brackie" w knajpie za Wisłą, pamiętającej wczesnego Gierka!
Jedno piweczko i uciekamy opłotkami w kierunku lasów po południowej stronie jeziora.


W końcu udaje się nam ulokować dość głęboko w lesie, za ambonami myśliwskimi, wśród ścieżek zwierzyny. A jest jej tam widać dużo, bo co chwilę nam sarny przebiegały drogę. I tak nam minęło sobotnie pedałowanie przez około 40 km.

Popas przy ognisku fajny, ale krótki, bo około 20 zaczęło kapać z nieba...trochę jeszcze posiedzieliśmy przy ognisku, ale trza było się jakoś przygotować do spania w krzakach i zabezpieczyć przed deszczem!

Całe "szczęście", że kropił deszcz, bo nie było zimno...ale raczej się nie wyspaliśmy.
Rano zebraliśmy się około 6.30 i lasami pomknęliśmy ku zaporze, dobrze, że bez większego deszczu.


Jeszcze mycie ubłoconych rowerów na myjni i do domku!
Sezon rowerowy uważamy za otwarty!!! :)
Bogom nocy równi ;)
OdpowiedzUsuń!!!
Oł jea! Dzięki za wspólny czas i do następnego razu!
OdpowiedzUsuń