tym bardziej, że za 10 dni wyprawa na Bałkany, a tam góry po 2500m i trzeba się rozjeździć na rowerze!

Więc wzięliśmy dupy w troki, wskoczyliśmy na rowery i w stałym składzie wyjechaliśmy w piątek za miasto-kierunek zbiornik Dziećkowicki, to tylko 25 km, ale startując po godzinie 17 wystarczy.
Przed samym biwakiem stały punkt programu czyli wizyta w "Bazie" i głubczycki "Hamer" ;)
Jako, że miało padać wzięliśmy plandekę jako zadaszenie, namiotów już nie taszczymy.

Rano obowiązkowa kąpiel w jeziorze - dla dwóch twardzieli, pakujemy się i wyruszamy w kierunku Jury, o dziwo w słońcu, bo miało od rana kapać z nieba...prognozy!!!

Przez Jeleń, Byczynę docieramy do Ciężkowic, a tam odwiedzamy nasz "pit stop", fajny bar pod lasem, w sam raz, bo ponad 20 km za nami!

Szefowa od razu nas poznała, bardzo fajna kobietka, przywitała nas laną Tatrą za 3,20 zł!
My delikatnie raczymy się piweczkiem, a autochtoni na "dzień dobry" biorą pół litra czystej i szklankę wody do zapicia...co kraj to obyczaj!

Zaczyna się chmurzyć i prognozy w końcu też się zaczynają sprawdzać.
My też korygujemy plany i kierujemy się stronę znanej buczyny koło Płok. Śmigamy przez sosnowe lasy i piaskownię - odkrywkową kopalnię piasku - niesamowite tereny, raptem około 40 km od nas!
Płoki słyną z miejsca kultu religijnego, my wybraliśmy inną "świątynię" - miejscowy bar, oczywiście nam znany!

Pogadaliśmy z szefostwem baru i miejscowymi bywalcami, zabraliśmy wodę do gotowania, bo wymyśliłem wcześniej, że dzisiaj zrobię w kotle zupę fasolową, i do lasu!
Plandeka pierwsza została zamocowana między bukami, z ogniem już nie było tak łatwo, bo mokro, ale daliśmy radę.

Posiedzieliśmy długo, deszcz oczywiście padał całą noc, a nasze zadaszenie zdało egzamin celująco!
Poranek dalej mokry, więc zwijamy obóz i 10 km w deszczu śmigamy do Trzebini na pociąg, kierunek Tychy!
Biwakowy weekend zaliczony!!!